Dzień dobrych spotkań

Przydarzył mi się w środę tuż przed Wielkanocą. Spotkałam wtedy niesamowitych ludzi. Spędziliśmy prawie cały dzień z J. po prostu na chodzeniu po Parli. Częściowo to nasza praca – spotykanie ludzi, poznawanie ich, miejsc. Ale dobre spotkania zdarzają się również tak po prostu, w sklepie, w kawiarni, na ulicy.

I w środę właśnie był taki dzień – Dzień Dobrych Spotkań.

Zaczęło się od centrum handlowego, w którym postanowiłam zrobić zakupy. Z panią, która pracowała w sklepie z naturalnymi kosmetykami porozmawiałam o włosach – o hennie, o dbaniu o siebie szczególnie po covidzie, o farbowaniu. Niby nic, taka zwykła rozmowa, ale wiecie, z zupełnie mi obca kobietą, ze sprzedawczynią ze sklepu, która wcale nie chciała mi wepchnąć produktu, bo ja doskonale wiedziałam po co przyszłam. Spędziłam tam bardzo przyjemne 10 minut.

Pani w sklepie z produktami Indyjskimi na początku tylko zapytała, czego szukamy. Rozmawialiśmy dobrą chwilę o różnych rzeczach – o sosach pikantnych, o herbacie, o tym jak ją parzyć i jakich przypraw dodaje się w Indiach, żeby herbata była bardziej aromatyczna. I znów, niby nic, zwykła rozmowa, ale jednak pozostawiła dobre wspomnienie.

Kelner w kawiarni, do której poszliśmy pierwszy raz. Zapytał, skąd jesteśmy. Z Polski. Okazało się, że on jest z Ukrainy. Przyjechał do Hiszpanii 20 lat temu po lepsze życie. I już tak został. Rozmawialiśmy o życiu, o Hiszpanii, o emigracji, o pracy, o Polakach i Ukraińcach. Miło było spotkać kogoś, kto wie jak to jest. I wiecie, co jeszcze powiedział? Że przecież jesteśmy sąsiadami. Zabrzmiało to tak, jakbyśmy wcale nie pochodzili z różnych krajów i przypadkowo spotkali się w kawiarni w Hiszpanii, ale jakbyśmy rzeczywiście byli sąsiadami, których domy dzieli tylko ogrodzenie.

Po południu wybraliśmy się do warzywniaka. Do naszego warzywniaka 🙂 Pan zawsze nas pyta, co u rodziny słychać, jak w Polsce, czy odpoczywamy wystarczająco. Tamtego dnia przedstawił nam swojego syna. I specjalnie dla nas zostawił buraki, bo pamiętał, że zawsze je kupujemy 🙂 Mały gest, ale ważny. Chwilę pogadaliśmy o Świętach, o tym czy jedziemy do Polski, czy sklep będzie otwarty w Semana Santa. Niby nic takiego, ale zawsze, kiedy przechodzimy obok jego sklepu, wchodzimy na chwilę, żeby się przywitać.

Wieczorem po zakupach weszliśmy do baru zjeść coś, odpocząć chwilę. I znów pytanie: skąd jesteście. Z Polski. A my z Ukrainy. Zamówiliśmy napoje, patatas bravas, na przekąskę do spróbowania dostaliśmy grillowane mięsko, bo przecież sąsiedzi, języki swoje rozumiemy. I znów porozmawialiśmy chwilę. Małżeństwo, które prowadzi ten bar dużo opowiadało o Ukrainie, o polityce, o wojnie. Poruszyło mnie to, w jaki sposób opowiadali o swoim kraju. Tak, jakbyśmy my dwoje doskonale ich rozumieli. Zapraszali nas, żebyśmy częściej przychodzili do baru. W końcu jesteśmy sąsiadami.

Niby były to zwykłe codzienne spotkania, a jednak było w nich coś niezwykłego. I nie wiem, nie jestem pewna, tak sobie myślę na głos, że może ta niezwykłość wynika z tego, że wszyscy jesteśmy nietutejsi, przyjezdni, że mieszkamy w obcym kraju, w innej kulturze, wszyscy wiemy jak to jest tęsknić za rodziną, czuć się obco i przyzwyczajać powoli do nowego życia. I może to sprawia, że jakoś lepiej się rozumiemy. I już nie ważne czy jesteśmy z Polski, Ukrainy, Tunezji czy jakiegoś innego kraju. Tutaj wszystkich nas łączy właśnie ta nietutejszość.

Ahoj przygodo!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *