Tuż przed wyjazdem na wakacje do Polski postanowiliśmy udać się na jednodniowy wypad do Toledo. J. już kiedyś tam był, chciał wrócić, jest blisko, całkiem przypadkiem dysponowaliśmy samochodem, Internet także mówił, że warto… Nie zraziły nas nawet prognozy pogody zapowiadające 40 stopni i alarmy meteorologiczne dotyczące wysokiej temperatury. Postanowione, jedziemy!
Kwestie organizacyjne
Toledo położone jest około 50 km od Parli (około 70 km od Madrytu). Po 11:00 byliśmy na miejscu. Zaparkowaliśmy auto tuż przy wjeździe do miasta i dalej postanowiliśmy poruszać się na piechotę. Po pierwsze, nie znaliśmy obowiązujących tam zasad i nie wiedzieliśmy, w które rejony możemy bezkarnie zapuścić się autem, a poza tym na piechotę można więcej zwiedzić.
Na parkingu okazało się, że zapłacić można tylko za 2 godziny parkowania. Po tym czasie należy uiścić kolejną opłatę albo osobiście, albo poprzez stronę internetową. Uznaliśmy, że jesteśmy nowocześni i zapłacimy przez internet. Nie pomyśleliśmy tylko, że system opłacania parkingu został stworzony dla Hiszpanów, a nie obcokrajowców…Kiedy już prawie wybiła godzina, w której powinniśmy albo zapłacić jeszcze raz, albo zabrać samochód z parkingu, radośnie usiedliśmy na schodkach muzeum, aby, jak na nowoczesnych, młodych Europejczyków przystało, przy pomocy smartfona uiścić opłatę za kolejne dwie godziny parkowania. Nic z tego moi drodzy. Aplikacja parkingowa nie chciała przyjąć opłaty z polskiego konta bankowego. Zatem po dwóch godzinach zwiedzania, kiedy upał był w kulminacyjnym momencie, a słońce próbowało rozpuścić beton na ulicy, pędziliśmy co tchu na parking na obrzeże miasta, aby zaparkować auto w bardziej dostępnym miejscu. No bo przecież nie będziemy co dwie godziny biegać, żeby opłacić parking… Już nie bacząc na reguły oraz różne strefy obowiązujące, bądź nie, w mieście, zaparkowaliśmy samochód na parkingu podziemnym w pobliżu Muzeum de Ejercito, do którego zamierzaliśmy się udać uciekając przed morderczym upałem.
O Toledo słów kilka

Toledo to miasto Trzech Kultur, gdzie spotyka się historia, sztuka i kultura chrześcijańska, żydowska oraz muzułmańska. Chodzą słuchy, że dzięki temu miasto uważane jest za jedno z najciekawszych w Hiszpanii.
Nazwa wywodzi się z czasów rzymskich, kiedy to miasto nazywało się Toletum. Pierwsze oznaki jego istnienia pochodzą z IV wieku p.n.e.
Toledo ma długą i burzliwą historię. Najechane przez ludy germańskie, a później przez Muzułmanów, w XII wieku stało się ważnym centrum intelektualnym dzięki Szkole Tłumaczy (Escuela de Traductores). Z upływem czasu Toledo rozwijało się i wzrastało aż w XVI wieku stało się jednym z ważniejszych miast w Kastylii.
Za czasów Karola V Toledo było stolicą Imperium Hiszpanii. W 1561 roku stolica Hiszpanii została przeniesiona do Madrytu, a dla Toledo rozpoczął się okres upadku, który trwał do wieku XVIII. Powstanie pierwszej kolei w 1858 roku było oznaką odbudowy miasta.
W latach 80 Toledo zostało mianowane stolicą wspólnoty Castilla-la-Mancha.
Miasto, w którym spotykają się Trzy Kultury

Skomplikowane dzieje tego miasta sprawiły, że w Toledo podziwiać można spuściznę różnych kultur. Toledo jest jednym z niewielu miejsc na Ziemi, gdzie zobaczycie muzułmańskie meczety, żydowskie synagogi i chrześcijańskie katedry. Bogata historia miasta uczyniła je w 1986 roku Miastem Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Nasza (zbyt) krótka wizyta w Toledo, czyli co udało nam się zobaczyć zanim dopadł nas upał 🙂

Jak już wspomniałam, do Toledo dotarliśmy około 11:00. Zostawiliśmy auto na parkingu (wtedy jeszcze na obrzeżach miasta) i zaopatrzeni w wodę, drugie śniadanko i aparat fotograficzny, ruszyliśmy na podbój Hiszpanii.
Naszym pierwszym punktem była oczywiście informacja turystyczna, do której trafiliśmy dzięki Google Maps. Tam otrzymaliśmy mapę miasta oraz rekomendację, gdzie powinniśmy się udać i co zobaczyć: Mezquita Cristo de la Luz, Catedral Primada, Iglesia de Sto. Tomé, Palacio de Fuensalida, Sinagoga de Sta. María de Blanca, Puente de San Martín, Puente de Alcántra…
Ja oczywiście byłam pełna entuzjazmu i stwierdziłam, że zwiedzimy to wszystko!
Ruszajmy zatem! Spożyliśmy drugie śniadanko na ławeczce nieopodal informacji turystycznej i rozpoczęliśmy wspinaczkę po mieście. Tak, wspinaczkę, po kilku minutach wchodzenia pod górkę w 40 stopniowym upale, miałam wrażenie, że zdobywam co najmniej Rysy 😉
Puerta de Bisagra

Jest to brama miejska pochodzenia muzułmańskiego. Jej nazwa wywodzi się z arabskiego slowa Bab-Shagra, co można przetłumaczyć na „Drzwi Sagry” albo na „Drzwi Święte”. Została całkowicie przebudowana za czasów panowania Karola V i Filipa II. Składa się z dwóch części, między którymi znajduje się plac.
Puerta Del Sol
Tutaj dotarliśmy już potężnie zmęczeni upałem, myśląc tylko o tym, gdzie można by przed nim uciec…

Brama Słońca. Jest to kolejna brama miejska, zbudowana została w wieku XIV. Jest przykładem stylu architektonicznego Mudéjar, który rozwinął się z połączenia elementów islamskich i chrześcijańskich.
Colección Roberto Polo. Centro de Arte Moderno y Contemporáneo de Castilla-La Mancha
Tak, wiem, na naszej mapie było jeszcze po drodze kilka innych punktów, ale… upał wygrał. Naprawdę MUSIELIŚMY iść do jakiegoś miejsca z klimatyzacją, inaczej po prostu rozpuścilibyśmy się na tym słońcu. Wybór padł na Muzeum Sztuki Współczesnej 🙂

Dla mnie sztuka nowoczesna zawsze była pewnym hmmm… wyzwaniem interpretacyjnym. Do dziś pamiętam jedną z moich pierwszych wizyt w Katowicach, kiedy to J. postanowił pokazać mi nieco kultury. W Galerii Szyb Wilson, oprócz pięknych fotografii i obrazów, które naprawdę mną poruszyły, oczom mym ukazała się także kupa węgla. Najpierw myślałam, że pomyliłam sale i weszłam do jakiegoś składziku. Albo, że ktoś coś upuścił, no zdarza się, i zaraz posprząta ten bałagan. Ale potem zobaczyłam podpis i nazwisko autora instalacji. Ta kupa węgla, którą ja bym posprzątała była eksponatem w galerii. No cóż, najwyraźniej nie nadaję się do kontemplowania sztuki.
Ale wracając do Toledo. Przyznaję, że nie wysilałam się za bardzo intelektualnie i nie próbowałam zgadnąć, co autor miał na myśli. Po prostu napawałam się klimatyzacją, która ratowała mój przegrzany organizm i rzucałam okiem na obrazy czy też instalacje. Zatrzymywałam się przy tych, które w jakiś sposób przykuły moją uwagę.
Czy poszłabym do tej galerii, gdyby nie upał. Nie. Dlaczego? Ponieważ wolałabym chłonąć życie miasta, jego architekturę i historię. Wolałabym spacerować tymi wszystkimi ślicznymi wąskimi uliczkami i słuchać, o czym ludzie rozmawiają. Wolałabym zwiedzić pozostałe punkty zaznaczone na mapie przez panią z informacji turystycznej. Galerię tę prawdopodobnie zostawilibyśmy na naszą drugą, albo nawet trzecią wizytę w Toledo.
Museo del Ejército czyli Muzeum Wojskowe

Kiedy wyszliśmy z Centrum Sztuki Współczesnej, okazało się, że wybiła godzina przedłużenia parkometru, który znajdował się… no coż… daleko 🙂 Jak już pisałam, aplikacja, której mieliśmy w tym celu użyć, nie zechciała przyjąć płatności naszymi kartami, zatem w 40 stopniowym upale, raźnym truchtem ruszyliśmy z powrotem na parking. W tę stronę było na szczęście z górki. J. leciał przodem, sprawdzając tylko, co jakiś czas czy jeszcze jestem gdzieś tam daleko za nim, a ja wlokłam się noga za nogą, przeklinając upał i swoje jakże błędne przekonanie, że przecież nie może być aż tak gorąco, żeby nie móc zwiedzać miasta. Ha ha ha, otóż może być. I było. Kiedy dowlokłam się do samochodu kategorycznie odmówiłam wspinania się z powrotem na górę. Pojechaliśmy autem i znaleźliśmy podziemny parking tuż obok Muzeum Wojskowego.
Muzeum przedstawia historię wojskowości w Hiszpanii oraz jej wkład w rozwój kraju. Zarezerwujcie sobie sporo czasu, jeśli chcecie zobaczyć i przeczytać wszystko 🙂
Czy polecam? Tak, chociaż w innych okolicznościach pogodowych wolałabym zwiedzić to muzeum na końcu wyprawy do Toledo. Mnie najbardziej zainteresowała fotografia wojskowa, a J. poszukiwał informacji o czasach panowania generała Franco. Mała podpowiedź – trzeba się wdrapać na samą górę, żeby je znaleźć 🙂 Wdrapaliśmy się.
Spacer uliczkami miasta

Po zwiedzeniu Muzeum wojskowego i zjedzeniu obiadu (ale o tym później), zdecydowaliśmy się pospacerować odrobinę po mieście. Na początku spacer ten polegał głównie na przemieszczaniu się po zacienionych miejscach, a potem przemienił się w czołganie dwóch strudzonych podróżników przez pustynię 🙂
Pomimo tego, udało nam się jednak wchłonąć trochę atmosfery tego miasta, popodziwiać witryny sklepowe (większość sklepów była zamknięta, była już godzina sjesty), budynki i piękne, wąskie, romantyczne uliczki.

Punkt widokowy Ermita del Valle
Ostatkiem sił, zmęczeni spacerowaniem w upale, wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do punktu widokowego polecanego przez panią z informacji turystycznej. Teoretycznie jechało się tam ok 15 minut, w praktyce wyszło nam trochę więcej, ponieważ zgubiliśmy kilka razy 😉 Ale warto było. Widok na Toledo zapierał dech! Naprawdę musicie to zobaczyć, kiedy będziecie w Toledo. To jest punkt obowiązkowy! Gdyby nie słońce rozpuszczające mi mózg, mogłabym tam siedzieć na murku godzinami i patrzeć…

Co i gdzie jeść w Toledo
Oto jest pytanie. Nie wiem jak Wy, ale ja po pierwsze lubię sobie pojeść tradycyjne potrawy danego kraju czy regionu, a po drugie lubię sobie pojeść w miarę tanio 🙂 Zanim weszliśmy do Muzeum Wojskowego, rzuciła mi się w oczy restauracja, przycupnięta w cieniu, naprzeciwko muzeum. Trochę wyludniona, pomyślałam, że pewnie droga. Nazwa też wydała mi się taka, może nie luksusowa, ale świadcząca o wyższych cenach. La Toskana.
Ale kiedy wyszliśmy z muzeum, J. zaproponował, żebyśmy sprawdzili tam menu. Okazało się, że mają menu del dia (menu dnia) za 10 euro za osobę. W pakiet wchodziło pierwsze danie, drugie danie, deser i napój. Uznaliśmy, że to dobra cena, wnętrze było klimatyzowane, no i byliśmy głodni 🙂 Na pierwsze danie J. zamówił gazpacho, a ja paelle. Gazpacho to taki krem z pomidorów na zimno z czosnkiem i przyprawami. A paella to ryż smażony z warzywami i owocami morza.

Moja mama stwierdziła, że nie wygląda zachęcająco, ale… Było przepyszne! A porcje były tak duże, że najadłam się już moim pierwszym daniem i zastanawiałam się, gdzie zmieszczę drugie. Do tego odrobinę pozbyłam się swojej niechęci do owoców morza. Serio. Coś się we mnie odblokowało i spróbowałam krewetki, a nawet małży. Musiały być bardzo smaczne, albo ja byłam już bardzo zmęczona i nie chciało mi się walczyć z obrzydzeniem. Pamiętam doskonale, kiedy na obiedzie w restauracji z rodzicami J. jego mama, w bardzo dobrych intencjach, próbowała położyć mi na talerzu małą, zwiniętą krewetkę, żebym spróbowała, bo są bardzo smaczne. A mnie sam wygląd krewetek obrzydzał, od razu przypominały mi się pędraki, nie wiedzieć czemu. Na szczęście w tamtej sytuacji J. ruszył mi na ratunek. Chyba widział przerażenie pomieszane z obrzydzeniem na mojej twarzy.
W Toledo już nie miałam takich sensacji. Może nie zajadałam się tymi owocami morza jak cukierkami, ale spróbowałam bez uciekania od stołu i byłam z siebie bardzo dumna.
Na drugie danie ja wybrałam rybkę w cydrze, a J. carcamusas, czyli duszone mięsko. Mi przypominało nasz gulasz 🙂 Pani powiedziała, że jest to tradycyjna potrawa w Toledo, postanowiliśmy zatem jej spróbować.
Na deser wybraliśmy krem z marcepanu, który także jest specjalnością Toledo i tartę czekoladową.
Już tylko drzemki w hamaczku zabrakło, żeby nasze życie było idealne 🙂
Zamiast drzemki zaserwowaliśmy sobie kawę. I tu ciekawostka. Poprosiłam o kawę mrożoną. Otrzymałam gorąca kawę z mlekiem zrobioną w ekspresie oraz kubeczek lodu 😀
Moje wrażenia
Toledo mnie oczarowało! Te wąskie uliczki, piękna architektura, pyszne jedzenie… Niestety upał sprawił, że około 16:00 byliśmy zupełnie pozbawieni sił i przegrzani, po prostu musieliśmy wracać do Madrytu. Zostało nam jeszcze wiele punktów na mapie, które chcielibyśmy zobaczyć i mamy mocne postanowienie wrócić do Toledo, kiedy tylko będzie to możliwe. Nie zwiedziliśmy wiele, ale to co zobaczyłam wywarło na mnie ogromne wrażenie.
Jeśli planujecie przyjazd do Hiszpanii, odwiedźcie Toledo. Nie pożałujecie 🙂
Ahoj przygodo!