W Hiszpanii każde miasto i miasteczko ma swojego patrona. Albo dwóch 😉 Patronem Madrytu jest św. Izydor Oracz, a jego święto przypada na 15 maja. Już na kilka dni przed w Madrycie organizowane są różne wydarzenia i koncerty, tak zwane fiestas de San Isidro. 15 maja jest dniem wolnym od pracy, a mieszkańcy Madrytu korzystają z pięknej pogody i koncertów odbywających się głównie w Parku św. Izydora w Madrycie. Chyba, że jest pandemia… Wtedy można co najwyżej kupić sobie rosquillas de San Isidro (tradycyjne pączki) i mieć nadzieję, że za rok będzie lepiej 🙂
Skąd pochodzi tradycja hucznego świętowania 15 maja i kimże jest nie tak znowu tajemniczy Izydor Oracz (San Isidro Labrador)?
Otóż żył on w wieku XI w Madrycie wraz z żoną Marią de la Cabeza. Jednak nastały ciężkie czasy, miasto zostało oblężone przez Almoravidów i małżeństwo postanowiło wyprowadzić się na wieś. Nie wiodło im się za dobrze. Izydor pracował na roli, a jego żona opiekowała się pustelnią Matki Bożej Piety (Nuestra Señora de la Piedad). Legenda głosi, że w modlitwie i na roli towarzyszył Izydorowi Anioł, zaś sam Izydor miewał wizje, a w jego życiu działy się cudowne rzeczy. Co więcej chodzą słuchy, że któregoś dnia syn Izydora wpadł do studni, wokół której zebrała się cała rodzina. Izydor zaczął się modlić, na skutek czego poziom wody zaczął się podnosić i dziecko ocalało. Po prawie 40 latach małżeństwo wróciło do Madrytu, gdzie wspólnie przeżyli 53 lata, aż do śmierci Izydora w 1172 roku. Ciało zmarłego było kilkakrotnie przenoszone z jednego miejsca pochówku w inne. Czasami wyprowadzano je w procesji, aby przywołać deszcz. W XVI wieku na obrzeżach Madrytu wybudowano świątynię na cześć Izydora, zaś 14 maja 1619 roku został on beatyfikowany. Natomiast na kolejny dzień, czyli na 15 maja, zarządzono uroczystości związane z beatyfikacją. Z biegiem czasu zrodziła się tradycja świętowania tego dnia. Urządzano piknik na łące Św. Izydora oraz korzystano z wody z pobliskich źródeł, które miały mieć lecznicze moce.uroczyste obchody
Obecnie dzień patrona Madrytu obchodzi się bardzo hucznie, nawet kilka dni przed samym 15 maja. Organizowane są koncerty, można zobaczyć paradę gigantów, tradycyjne hiszpańskie tańce, a także skosztować pysznego hiszpańskiego jedzenia. W tym roku tradycyjne obchody dnia Świętego Izydora nie mogły się odbyć. A właściwie to odbyły się wirtualnie… Pod tym linkiem znajdziecie filmiki, które pokazują, jak wiele straciliśmy z powodu pandemii:hiszpańskie potrawy
Polecam! Ale wróćmy do jedzenia… Jak sądzę, podczas festynu można spróbować wielu tradycyjnych potraw hiszpańskich (widziałam na filmiku, do którego link podałam wyżej;)). My dowiedzieliśmy się tylko o pączkach, które przygotowuje się specjalnie na 15 maja. Nazywają się las rosquillas de Santo czyli pączki świętego. Spróbowaliśmy trzech różnych rodzajów: las tontas (głupiutkie, serio, tonta – głupia) bez polewy z dużą ilością anyżu, las listas (ser listo – być mądrym, estar listo – być gotowym) z bardzo słodką polewą jajeczną, rosquillas de Santa Clara (pączki Świetej Klary) z polewą, która mi w smaku bardzo przypominałacytrynową bezę. I tutaj w tym właśnie miejscu muszę zdradzić Wam pewien sekret, ale niech on zostanie między nami… Jestem strasznym łasuchem. Już dwa dni wcześniej cieszyłam się, że w piątek 15 maja będę mogła spróbować tradycyjnych hiszpańskich łakoci i nie mogłam się doczekać. Oczywiście myślałam, że wszystkie rosquillas, niezależnie od ilości, pochłonę naraz. W końcu co to dla mnie, wytrawnego obżartucha. I tu się pomyliłam! Przysługiwało mi po jednym rosquilla każdego rodzaju, czyli łącznie trzy sztuki. Jak każdy miłośnik cukru, najpierw rzuciłam się na ten, który wydawał mi się najsmaczniejszy – z polewą z bezy. Zjadłam i zrobiło mi się przyjemnie słodko. No dobrze, nadszedł czas na następny. Jako, że najbardziej lubię wszelkie wypieki w jakiejś otoczce, np. oblane czekoladą albo właśnie polane lukrem, wybór padł na rosquilla de Santa Clara (w głębi serca miałam nadzieję, że J. odstąpi mi swojego pączusia w polewie, a sam zje dwa bez polewy…). Ugryzłam i zamarłam. Jeśli istnieje na świecie rzecz słodsza od samego cukru, to są to właśnie rosquillas de Santa Clara. Uważam się za dużego łasucha, jednak nie podołałam. Po pierwszym gryzie nie byłam w stanie dokończyć pączka bez obrzydzania go sobie do końca życia. Nie, nie, nie wyrzuciłam go ani też nie oddałam J., gdzież by znowu. Po prostu co jakiś czas odgryzałam mały kawałeczek i delektowałam się jego słodyczą… Mmmmmm, pycha! Rosquillas w niczym nie przypominają naszych polskich pączków, ale są równie pyszne. My spróbowaliśmy tylko trzech rodzajów rosquillas, jednakże jest ich więcej: las rosquillas francesas (francuskie), de tia Javiera (Cioci Javiery??? tia – ciocia) i fuenlabrada. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się spróbować pozostałych. Ale jeszcze bardziej liczę na to, że w przyszłym roku będziemy mogli wziąć udział w obchodach Dnia Św. Izydora Oracza. W końcu wybraliśmy Hiszpanię, żeby jeszcze skorzystać z ostatnich lat młodości. A tu taki psikus! Prawie jak na emeryturze 😉 Ahoj przygodo!