Jesteśmy w izolacji od 43 dni. Wydarzeniem miesiąca była szybka przeprowadzka do nowego mieszkania. Mam za sobą dni chandry, kiedy wszystko było do kitu i nic nie zapowiadało, że kiedykolwiek odmieni się na lepsze, dni, kiedy wszystko było super, wykorzystywałam nadmiar czasu bardzo produktywnie i wreszcie zaczęłam normalnie spać, a także dni, kiedy chodziłam od okna do balkonu zastanawiając się, z którego wyskoczyć tak, żeby a) przeżyć, b) nie zauważyła mnie policja, której posterunek mieści się dokładnie naprzeciwko naszego balkonu.
Teraz jestem na etapie buntu. Chrzanić kwarantannę, chrzanić balkon i policję, chrzanić wszystko. Nie będę nieszczęśliwa. Będę medytować, trenować, zdrowo się odżywiać. I będę mieć tę moją Hiszpanię, nawet jeśli nie mogę wyjść z domu! Koniec i kropka.
Jak pomyślałam, tak też uczyniłam. Do moich codziennych lekcji hiszpańskiego włączyłam także hiszpański repertuar muzyczny. Na święta upiekłam chlebek hornazo. I już od dawna zasadzałam się na zrobienie churros. Po weekendzie pełnym lenistwa, chandry, czarnych myśli i ogólnego załamania (zjadłam tyle słodyczy, że chyba do końca życia będę musiała trenować i wypiłam tyle alkoholu, że w moich żyłach płynie rum z colą) obudziła się we mnie wola przetrwania i to szczęśliwego przetrwania, bez konieczności zabijania siebie albo kogokolwiek innego (czytaj J. bo tylko on mi został). Hiszpanio, przyzywam Cię! A konkretnie przyzywam churros z gorącą czekoladą (chrzanić kalorie! Wybacz żołądku…).
Czym jest tradycyjna hiszpańska przekąska, gdzie można jej spróbować i jak skończyła się moja pierwsza próba złożenia zamówienia w barze?
Na szczęście, zanim nas zamknęli, miałam okazję spróbować, czym są churros i jak je jeść. Tuż pod naszym biurem mieściła się (mam nadzieję, że wciąż się mieści, ale któż wie, ile restauracji zbankrutowało) czekoladziarnio-pijalnia Esparteros, do której dość często chodziliśmy. Pierwszego dnia po naszym przyjeździe znajoma z pracy zabrała nas tam właśnie na churros i gorącą czekoladę. Zakochałam się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia i bardzo Wam polecam je kiedyś odwiedzić. Moim zdaniem typowo hiszpański lokal, ale po tygodniu zwiedzania wszystko w Madrycie wydaje mi się typowo hiszpańskie. Wracając do tematu churros. Są to takie słodkie zawijaski zrobione z ciasta parzonego, smażone na głębokim tłuszczu. Je się je zanurzając w gorącej czekoladzie. Mniam!Od pierwszego spróbowania stałam się wielką fanką churros i porras (które są większą odmianą churros) i starałam się próbować ich w każdym barze, do jakiego poszliśmy. Ale i tak zawsze na pierwszym miejscu w moim osobistym rankingu znajdowały się specjały z Los Pinchitios. To właśnie tam po raz pierwszy odważyłam się sama zamówić coś po hiszpańsku. Cosiem było jedno churro dla mnie, gorąca czekolada i piwo dla J. Zamówiłam i czekałam na efekt. Pan kelner był bardzo miły, uśmiechnął się, powtórzył moje zamówienie, jakby się upewniał, czy dobrze zrozumiał. Potwierdziłam. I czekałam dalej. Pod nasze miejsce barowe (kiedy przychodziliśmy we dwoje siadaliśmy przy barze) podjechało piwo dla J., jego tapasy, moja gorąca czekolada i na końcu cały talerz churros… A zamawiałam jedną sztukę… A przynajmniej tak mi się wydawało. Popatrzyłam na talerz. Odczekałam chwilę, żeby się upewnić, że nikt się nie pomylił. Poczekałam jeszcze trochę i wreszcie zerkając, czy kelner nie wyrwie mi talerza w ostatniej chwili, przysunęłam go do siebie. Cztery churros. I wszystkie dla mnie dla mnie bo J. nie chciał. Jak ja niby mam to zjeść i jeszcze popić kubkiem gorącej czekolady??? I ile my za to zapłacimy? Niestety nigdzie nie znalazłam cennika, a już nie odważyłam się zapytać o cenę. Pomyślałam sobie, że to jedna z przygód, które jeszcze mnie tutaj na pewno spotkają i zaczęłam konsumpcję przysmaku. Oczywiście było przepyszne, pożarliśmy wszystko, nawet J. się skusił. O rachunek już on spytał, tak na wszelki wypadek, gdybym ja znów została źle zrozumiana. I proszę bardzo, na rachunku wszystko czarno na białym: piwo, czekolada i trzy churros. Zaraz, zaraz, jak to trzy? Przecież były cztery?
Do dziś nie wiem, co to za magia – zamawiasz jedno, dostajesz cztery, a płacisz za trzy, ale jeśli sprawdza się też w przypadku piwa i tinto de verano, to ja tu zostaję 🙂
No wiem, zostaję tak czy siak, przynajmniej dopóki nie otworzą granic…
Mój sposób na domowe churros z gorącą czekoladą…
No dobrze, zatem przyzywam churros z gorącą czekoladą! Sama je sobie zrobię i będę szczęśliwa! No przecież to nie może być takie trudne. A jednak… Po przeczytaniu przepisu na churros, kupiliśmy w sklepie mrożone, licząc na to, że może chociaż z wyglądu będą przypominać te prawdziwe. O, jakże się pomyliłam!W piękne słoneczne popołudnie postanowiłam wnieść trochę Hiszpanii do naszego życia, a przy okazji zrobić jedzeniową sesję zdjęciową, którą w głowie miałam opracowaną w każdym szczególe. Sprawdziłam przepis na gorącą czekoladę, uznałam, że nie może nie wyjść. Sprawdziłam przepis na przygotowanie tych mrożonych churros – nie może nie wyjść. I wzięłam się do pracy. Efekt był taki, że moja „gęsta” gorąca czekolada miała konsystencję wody, w której pływały kawałki nierozpuszczonej czekolady, a churros przywarły do patelni, jak tylko je na niej położyłam. Sesję zdjęciową szlag trafił, mnie szlag trafił, hiszpańskie popołudnie szlag trafił. Zeskrobałam to, co zostało z churros, wodę czekoladową przelałam do szklanek i wytwornie podałam. J. uznał, że nie wyszło źle, ale może poczekajmy aż otworzą bary…
No to czekamy…
Ahoj przygodo!
PS. Na zdjęciu churros i gorąca czekolada z Cafeteria Esparteros 🙂