Paryskie perypetie, cz. 2

Otóż nie zaprezentował. Do końca naszej wizyty pozostał bardzo miły. Tak miły, że uznaliśmy, że nie będziemy mu mówić, że policzył nam o 1 euro za dużo…


Kawiarnia nazywała się Maison Milie i całym sercem polecam ją każdemu, kto będzie w okolicy Sacre Coeur.

To był nasz kolejny cel. Pogoda się ustaliła – świeciło piękne słońce, momentami robiło się naprawdę ciepło. Idealny moment, żeby wspiąć się kilometrami schodów i popatrzeć na Paryż ze wzgórza, na którym wybudowano piękną bazylikę. Ruszyliśmy zatem. Po 5 minutach J. dziarsko wchodził dalej, a ja zdyszana, spocona, z włosami przyklejonymi do czoła wieszałam się na barierce cichutko szepcząc: ”Wody… wody…”. Na szczęście J. nie oglądał się zbyt często, a ja dotarłam do pani, która rozpoczęła swoją wspinaczkę znacznie wcześniej. Ewidentnie miała problemy z poruszaniem się. Uznałam, że po pierwsze na tak wąskich schodach nie powinno się wyprzedzać, a po drugie to nie można pokazywać niepełnosprawnej osobie, że jest się sprawniejszym i szybszym! Zatem resztę schodów pokonałam powolutku wchodząc za tą panią…

Kiedy dotarliśmy na wzgórze oczom naszym ukazał się dziki tłum… Część turystów stała w kilometrowej kolejce do zwiedzania bazyliki, reszta kręciła się dookoła, siedziała na schodach, robiła sobie selfie. Znalazło się też kilka rozrywkowych starszych panów pijących piwko na ławeczkach i słuchających muzyki.

Uznaliśmy, że nie ma sensu czekać w kolejce do bazyliki, oboje już tam byliśmy. Trzeba też zauważyć, że od czasów różnych ataków terrorystycznych wejście do obiektów turystycznych było trochę skomplikowane.

Poprzechadzaliśmy się dookoła bazyliki, odkryliśmy, że piękny parczek znajdujący się na jej tyłach jest zamknięty, popodziwialiśmy widoczek ze schodów. Posłuchaliśmy nawet pana grajka, który umilał czas zwiedzającym i przy okazji zarabiał. Grał dobrze, nagrodziliśmy go drobnymi eurogroszami i owacją na stojąco.

Zdecydowanie warto wspiąć się po tych niekończących się schodach.

Kiedy już się napatrzyliśmy, udaliśmy się po pamiątki (podobno na Montmartre są najtańsze) i do polecanego miejsca zwanego Canal Saint-Denis. Kiedy skończyliśmy zakupy, spadł gęsty ulewny deszcz. Zakupiliśmy więc parasolkę za całe 4 euro, mając nadzieję, że kanał jest na tyle oddalony, że tam już nie będzie padać.

Miejsce było rzeczywiście godne polecenia. Canal Saitn-Denis się w oddalonej części miasta, więc nie spotka się tam turystów i sprzedawców breloczków z Wieżą Eiffla zaczepiających przechodniów. 

Akurat słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, więc z wodą, kaczkami pływającymi dookoła oraz zacumowanymi statkami stanowiło to bardzo przyjemny widok. Szczególnie dla fotografa 😉


Dzień zakończyliśmy piwem w bardzo nastrojowym barze, który na szczęście miał happy hours, więc mogliśmy sobie pozwolić na takie szaleństwo. Tak to jest w Paryżu – należy spotykać się ze znajomymi po 17:00, kiedy są zniżki na piwo. W innym razie ceny są takie, jakby szklanki były zrobione ze złota….

Zrelaksowani udaliśmy się do znajomego J., u którego mieliśmy nocować. Jak się okazało, czekała tam na nas pyszna kolacja, mnóstwo znajomych oraz toaleta bez drzwi… Nie wiem, czy kiedykolwiek tak się stresowałam, jak następnego dnia rano, kiedy naprawdę już musiałam skorzystać z toalety, a małe dzieci gospodarzy radośnie biegały dookoła. Każdemu, kto uważa, że np. obrona pracy magisterskiej jest stresująca polecam takie doświadczenie.

Ahoj przygodo!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *