Mieszkamy tu już/dopiero od dwóch tygodni. Powoli zaczynają się pierwsze kryzysy: gdzie do cholery w tym mieście można kupić mleko bez laktozy?! Dlaczego do cywilizacji jest tak daleko? Miło by było w końcu wziąć udział w spotkaniu i zrozumieć więcej niż podstawowe słowa. Czy w tym kraju w ogóle produkują nabiał bez laktozy?! (Odpowiedź: prawdopodobnie nie. Francuzi powiedzieli, żebym mleka bez laktozy poszukała w aptece, w dziale dla dzieci :D. Zgłębię to bardziej w Paryżu). J., dlaczego na naszym parapecie siedzi kura? O, już nie siedzi, ale zostawiła nam prezent, trzeba wytrzeć…
Tak nam się żyje wesoło w Dolinie Oise we Francji…
Po dwóch tygodniach poczyniłam pewne spostrzeżenia. Są dosyć nieuporządkowane, ale i tak zdecydowałam się nimi podzielić.1. Zostałam kurzą mamą!
Za każdym razem, kiedy przechodzę obok tego uroczego stadka, kurki najpierw podnoszą głowy (wszystkie naraz, nie żartuję), a potem wdzięcznym truchtem ruszają w moją stronę. Kogut, mniej wdzięcznie, podąża za nimi. Stadko wchodząc mi pod nogi i próbując przewrócić, odprowadza mnie do domu. Widząc koguta biegnącego za nami, bezwiednie przyspieszam kroku, zastanawiając się, czy ktoś mi kiedyś mówił, jak się zachować w przypadku ataku koguta. O niedźwiedziach wszędzie trąbią, a o kogutach to ani słowa… Po kilku próbach udaje mi się wejść do domu, zostawiając kury na zewnątrz.
Z jednej strony rozczula mnie ich reakcja na moją osobę (no może oprócz koguta. On wcale nie jest uroczy). Ale z drugiej strony za każdym razem, kiedy kurze głowy podnoszą się JEDNOCZEŚNIE, ogarnia mnie pewność, że ich celem jest podcięcie mi nóg, przewrócenie i rozdziobanie mnie na kawałki. Moje szczątki na zawsze pozostaną w kurzej ściółce w Dolinie Oise. Mało przyjemna perspektywa, chyba jutro poszukam kotów…
2. Mieszkańcy tej małej społeczności są bardzo towarzyscy.
Ciągle ktoś do nas przychodzi, zaprasza nas na kolację, na śpiewanie, znów na kolację, znów na śpiewanie… Ludzie tak sobie wpadają, żeby zapytać, jak nam minął dzień i czy np. czwartek pasuje nam na kolejną kolację. A jakie mamy plany na weekend? Czasami aż strach się przyznać, że jeszcze żadnych planów nie mamy.
Dobrą stronę takich niezapowiedzianych odwiedzin jest to, że po kilku razach człowiek przestaje się przejmować czy ma na sobie rozciągniętą podomkę i czy dom jest posprzątany. Poza tym nauczyłam się już zabierać brudne skarpetki z kanapy w części salonowej. Niby nic nadzwyczajnego, takie niezapowiedziane odwiedziny, ale jednak tak obce w dzisiejszych czasach.
3. Bez samochodu ani rusz.
Nic dziwnego, że ludzie są tu tacy towarzyscy. Jakby nie było mieszkamy na zadupiu i najzwyczajniej w świecie wszędzie jest daleko. Bez samochodu naprawdę ciężko jest mieć jakieś życie towarzyskie. Nawet nie wiem czy w tym mieście jest jakiś bar. Będę musiała iść na rekonesans któregoś dnia. Do tej pory pogoda na to nie pozwalała.
4. Dobrze zorganizowany transport.
Trzeba przyznać, że jeśli już uda nam się dostać na jakąś stację kolejową (25 minut na piechotę, albo 10 autobusem, który nie zawsze jeździ), to wszystkie miasteczka położone dookoła Paryża są bardzo dobrze skomunikowane. Jest tyle linii kolejowych, możliwości przesiadki w różne miejsca w Paryżu i pod, że dojazd do innego miasteczka do pracy nie wydaje mi się taki skomplikowany. Pod warunkiem oczywiście, że masz blisko jakąś stację. My nie mamy, więc wszędzie jest daleko 🙂 Transport w okolicach Paryża to kolejny temat, oprócz kultury jedzenia, który chciałabym poruszyć w osobnym wpisie.
5. Przydałby się jakiś wspólny język…
No tak… Po dwóch tygodniach jestem nieco zniechęcona do spotkań i moich obowiązków. Nawet podczas przerwy trudno mi się odnaleźć, jeśli wiem, że większość obecnych osób nie mówi po angielsku. Tym bardziej, że dużo rozumiem po francusku, ale nie mówię, więc przez większość czasu tutaj czuję się, jakbym ktoś mi zaszył usta. Jak w horrorach – któregoś dnia budzisz się i przekonujesz, że w nocy jakiś psychopata zaszył Ci usta i nie możesz krzyczeć o pomoc. Gdybym miała spędzić tu więcej niż miesiąc, musiałabym nauczyć się lepiej francuskiego. Żeby nie oszaleć.
6. Świat jest taki mały!
Poznałam kogoś, kto wakacje w dzieciństwie spędzał w Pomiechówku u dziadków!
Historia wyglądała tak:
pojechaliśmy na kolację do znajomych z naszej organizacji, którzy znali byłą pracownicę z Polski, która obecnie mieszka we Francji. Zadzwoniliśmy do niej (nie wiem dlaczego, skoro żadne z nas dwojga jej nie znało). Po kilku minutach rozmowy już byliśmy umówieni na kolację u nas!
Kolacja wyszła fantastycznie moim zdaniem. M. jest bardzo miłą kobietą, jej córeczka również. Zaprosiliśmy też znajomego, który także mieszka w tej naszej społeczności, a który jest dobrym znajomym M. Wszyscy razem nie znaliśmy się za dobrze, więc prowadziliśmy takie ogólne rozmowy pt. co robiłaś wcześniej, jak długo tutaj pracujesz itp. Kiedy doszliśmy do pytania o miejsce pochodzenia, odkryłyśmy z M., że dobrze zna Pomiechówek, przyjeżdżała tam na wakacje i nawet wiem, mniej więcej, gdzie mieszkali jej dziadkowie! Niesamowite, jaki ten świat jest rzeczywiście mały! To odkrycie sprawiło, że długo będę pamiętać ten wieczór.
Podsumowując: nie jest źle.
Trochę ciąży mi świadomość, że jestem odizolowana pod różnymi względami – językowo, ale też fizycznie: ciężko jest się wydostać poza tę część miasta. Nie mam tu znajomych i czasami naprawdę czuję się jak w klatce.
Natomiast wciąż poznaję nowe smaki, uczę się nowych zwyczajów, trochę się uspołeczniam 🙂 Miło jest wyjść kilka kroków poza swoją bezpieczną bańkę i przekonać, że wcale nie jest tak strasznie 🙂
PS. Kulinarnym odkryciem ostatniego tygodnia było przepyszne czerwone Porto, bardzo tutaj popularne podczas apero 😉
Ahoj przygodo!
Jeden komentarz do „Po dwóch tygodniach w Dolinie Oise…”
Aktualizacja: we Francji można kupić mleko bez laktozy. Znaleźliśmy je na półce z regularnym mlekiem, oznaczone tyciusieńkim napisem. Oczywiście kupiliśmy. Mamy całą butelkę, a za dwa dni wyjeżdżamy… Czy ktoś potrzebuje trochę mleka bez laktozy??? Jogurtów bez laktozy nie znaleźliśmy…
Możliwość komentowania została wyłączona.