Gdzieś w Dolinie Oise

Jak się okazało, za rogiem czekała ogromna kałuża otoczona błotem, które od razu próbowało wessać mój but. I kurza rodzina, czekająca tylko na okazję, żeby wedrzeć się do domu sprawdzić, czy mamy dla nich coś do jedzenia. Udało mi się już nawet stoczyć walkę na oczy (kto mrugnie pierwszy) z kogutem. Co prawda nie mrugnął, ale załatwił się pod naszymi drzwiami, co uznałam za moją wygraną.

Ale są też dobre strony mieszkania w małym francuskim miasteczku. A właściwie na hmmm… przedmieściach(?). Jutro minie tydzień odkąd przyjechaliśmy. Mieszkamy w pięknym, murowanym domku. Do dyspozycji mamy salon z miękką kanapą i bardzo wygodnymi fotelami, część kuchenną (nawet nieźle wyposażoną, choć po korkociąg musieliśmy iść do sąsiada. No i mamy jeden ostry nóż:)) i sypialnię na górze. Luksus przez wielkie L. Kiedy weszliśmy do środka, naprawdę musiałam zbierać szczękę z podłogi. Taka niespodzianka. Domek idealny, żeby pisać artykuły na bloga, pracować nad zdjęciami, a wieczorem robić na drutach i oglądać seriale na Netflix 🙂 Nazywam go Domkiem Marzeń. Jest naprawdę przytulnie, inspirująco i IDEALNIE. Otoczeni jesteśmy sąsiadami, z których niewielu mówi po angielsku. Jeśli czegoś potrzebujemy, J. idzie to załatwić, bo moja bariera językowa jeszcze nie opadła. Wszyscy mieszkańcy tej części miasteczka są pracownikami naszej organizacji. Można powiedzieć, że stworzyli tu sobie taką małą społeczność. W ciągu tego tygodnia 2 razy zaproszeni zostaliśmy na kolację i raz na tzw. apero. Wszyscy chcą z nami rozmawiać i są bardzo mili. To takie dziwne po kilku latach spędzonych w Warszawie. Wczoraj nawet niespodziewanie przyszli do nas goście. Tak po prostu, chcieli się przywitać. Tak zdziczałam w tej polskiej stolicy, że na początku nie wiedziałam, co zrobić. Wpuścić ich do środka? Przecież się nie zapowiedzieli, a ja tutaj siedzę sobie rozwalona na kanapie w dresie… Ostatecznie głupio było trzymać ich w korytarzu (no i kurza rodzina się czaiła), więc wpuściliśmy ich, zaproponowaliśmy napoje, ja dres zasłoniłam gustownym szaliko-kocem i spędziliśmy miłą godzinę. Pomimo mojej nabytej dzikości muszę przyznać, że cieszę się, że nas niespodziewanie odwiedzili. Po tygodniu spędzonym tutaj, znalazłam następujące minusy: – błoto… Dużo błota dookoła. Buty czyszczę już tylko, kiedy idziemy w gości. – duże odległości do cywilizacji. Do sklepu trzeba iść min. 20 minut. Na stację kolejową trochę dłużej. Na basen – 20 minut na rowerze. Więc jesteśmy skazani na bycie tutaj, na obrzeżach miasteczka. – spotkania po francusku – kiedy przyznałam się, że rozumiem francuski, już nikt nie chciał mówić po angielsku.  Więc zazwyczaj po pierwszej godzinie każdego spotkania tracę koncentrację, przestaję rozumieć i już tylko uśmiecham się i kiwam głową 🙂 Ale nie można zapomnieć o plusach: – natura. Dużo natury dookoła. Rzeka, las, pola i ich zapach wieczorem są bardzo relaksujące. – Domek Marzeń 🙂 – wolniejsze tempo życia. Przynajmniej w pierwszym tygodniu mieliśmy dużo wolnego czasu, gotowaliśmy i jedliśmy w domu, nawet udało nam się zaliczyć poobiednią drzemkę kilka razy! W porównaniu z życiem w Warszawie, to ogromny plus. -koty! Między domami krążą koty, niektóre się przymilają i można je pogłaskać, a niektóre nas ignorują, jak to koty 🙂 -pyszne jedzenie. Kiedy drugi raz pojechaliśmy na zakupy, sprawdziłam w Internecie, czego powinnam spróbować będąc we Francji. Niektóre rzeczy udało mi się kupić, np. krem czekoladowo-bananowy z płatkami śniadaniowymi. Nie wiem, jak i dlaczego, ale rzeczywiście czuć smak kakao, płatków śniadaniowych i bananów 🙂 Miód lawendowy (nie był najtańszy, ale co tam, za 3 tygodnie wyjeżdżam), deserki z mango i innych owoców. No i oczywiście ser 🙂 Zamierzam spróbować tyle sera, ile zniesie mój żołądek i portfel! O jedzeniu postaram się napisać osobny post 🙂 – pogoda. Co prawda dziś niesamowicie wieje, a wczoraj padało, ale przez większą część tygodnia było bardzo słonecznie i dużo cieplej niż w Polsce, co dodawało energii i trochę pozwalało zapomnieć o tęsknocie i trudach wyprowadzki. Na dowód zamieszczam zdjęcie pięknych krokusów i pierwszej osy 🙂 Na wczoraj miałam w planach wycieczkę fotograficzną, ale cały dzień padał deszcz. Zatem post o tym pięknym francuskim miasteczku przekładam na czas, kiedy pojawi się więcej słońca 🙂 Ahoj przygodo!