Początki cz. 2

Hura, jedziemy! Bilety do Francji kupione, w pracy wszystkie sprawy pozamykane. Pozostało tylko spakować się, odmalować warszawskie mieszkanie i oddać je właścicielce.
 

Pakowanie to całkiem, hmmm… interesujące wyzwanie… Ja przechodziłam przez kilka etapów.

 
Miesiąc przed wyjazdem:
 

„E tam, mam duży bagaż, wszystko się zabierze”

 

Trzy tygodnie przed wyjazdem:

 

„Przecież nie potrzebuję tych wszystkich rzeczy… Ale jestem przywiązana do tego kubka, ten miś na pewno musi ze mną jechać, ojej, jak ja lubię tę sukienkę, której nigdy nie włożyłam…”

 

Dwa tygodnie przed wyjazdem, przygotowując worki ubrań do oddania albo sprzedania:

 
„Ta sukienka jednak nie jest taka fajna, a kubek mogę kupić nowy…”
„Kwiatki, mam do oddania kwiatki! Kto chce je przygarnąć?!”
„Po jaką cholerę ja mam tyle biżuterii, sprzedam część na olx…”
„No dobra, część można zawsze przechować u rodziców”
 
Tydzień przed wyjazdem, po wyprowadzce z Warszawy do rodziców:
 
„JEZUS MARIA, PRZECIEŻ TO SIĘ NIGDZIE NIE ZMIEŚCI!!!!”
 

Ten ostatni stan pozostał we mnie do samego końca. Dzielnie walczyłam ze swoim przywiązaniem do ubrań, farb, biżuterii i różnych gadżetów. Ostatecznie i tak pakowałam się w noc przed wyjazdem, zapijając smutki wódką z sokiem jabłkowym, w emocjonalnej rozsypce po pożegnaniu z częścią rodziny… I wiecie co? Najbardziej mi żal, że nie wzięłam kubka z Woodstocku… I zdjęcia mojego siostrzeńca… I książki o fotografii… I nut do gitary…

 
Dobre rady cioci Gosi:
 
Jeśli wyjeżdżasz gdzieś na dwa lata, zacznij się pakować dwa lata wcześniej…
 
Nie łudź się, że zabierzesz wszystko. Raczej załóż, że nie zabierzesz prawie nic, nie będzie aż tak przykro.
 

Pogódź się z tym, że nawet jeśli rozciągniesz walizkę do granicy pęknięcia, nawet jeśli cała rodzina i kot usiądą na niej, to istnieją jeszcze ograniczenia wagowe. Tia, cholerne tanie linie…

 

Pamiętaj, że cały ten bagaż trzeba jeszcze dotaszczyć na lotnisko. My dwoje mieliśmy po jednej 20 kilogramowej walizie, po jednym 10 kg plecaku, po jednym mniejszym plecaku podręcznym i po gitarze. Każde z nas. Co łącznie daje ok 100 kg bagażu do zatargania na lotnisko. Bez mojej mamy umarlibyśmy po drodze na tych bagażach… Ona prawie umarła pomagając nam… Mając problemy z kręgosłupem, dzielnie niosła plecak i dwie gitary. W połowie drogi na stację kolejową zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle tam dotrzemy. I co robić, jeśli któreś z nas (najprędzej mama) padnie po drodze… Wyplątać bagaż z ciała i ciągnąć dalej? Na szczęście dotarliśmy do celu, a z mamą rozmawiałam tego samego wieczoru, więc przeżyła. Myślę, że po tygodniu, który spędziłam w domu z rodzicami, pakując się i załatwiając ostatnie sprawy (Olaboga, muszę iść do dentysty!!), moja mama zaciągnęłaby nas z bagażami na to lotnisko, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobi na tym świecie.

 

Ostatecznie wszystkiego mi w tej Francji brakuje, połowę rzeczy wymieniłabym na te, które zostawiłam, ale to nie ważne. Przygoda czeka za rogiem!